Re: "Schabowe"

od: Marcin Debowski <agatek@INVALID.zoho.com>

z dn.: 2024-04-23 08:57:51


On 2024-04-18, Jarosław Sokołowski <jaros@lasek.waw.pl> wrote:
> Pan Marcin Debowski napisał:
>>> "Nie stać mnie", a "jest drogo" to zupełnie różne rzeczy. W sytuacji
>>> gdy na jedzenie trzeba wydać większość posiadanych środków, ludzi nie
>>> stać nawet na rzeczy tanie. Bo jeść trzeba, oszczędzić się nie da.
>> Jakby peerelowski ustawodawca wymyslił, żeby nie dotować mieszkań i na
>> mieszkania szła by większość posiadanych środków, to przeciez nie
>> oznacza, że jedzenie zrobiłoby się tanie i byłoby na nie wszytskich
>> stać.
>
> Przecież to niemożliwe, skoro na jedzenie już szła większość pieniędzy.
> Mieszkania też były drogie, co akurat nie powinno dziwić w zniszczonym
> wojną kraju. Z wyjątkiem mieszkań, co ja dawali (dawali nie zawsze swoje,
> czasem komuś zabrali). Ale że własność prywatna nie została całkiem
> zlikwidowana, domy i mieszkania były w obrocie. Ceny takie, że to już
> w ogóle nie mieściło się w normalnym budżecie domowyn (w sensie: ile
> lat trzeba odkładać z pensji starszego referenta, żeby kupić mieszkanie).

Książeczki mieszkaniowe, te sprawy? Pełen wkład chyba się dawało w miare
szybko uzyskac, tylko na samo mieszkanie czekało do usr...ej śmierci.

> Co do tego "dotowania" to z kolei ja mam wąptliwości. Warszawę z morza
> ruin wyciągnięto w kilka lat po wojnie. Zaczynając od miejsc symbolicznych,
> takich jak Starówka. Kto potrafił, brał się za kielnie, kto nie potrafił,
> chociaż taczką wywoził gruz. Za miskę zupy często. Bez zadawania pytań
> "kto tu rządzi". To dla mnie zrozumiałe, też bym tak robił. Dziadostwo,
> a co za tym idzie konieczność stawiania pytań -- to przyszło później.

Zgadza się.

> Budownictwo samo w sobie drogie nie jest, przez wieki ludzie sami sobie
> stawiali chaty i budowali domy. Birkutom z czwórek murarskich wiele nie
> płacono. Grunty państwowe traktowano jak darmowe. A zresztą -- Singapur
> też jest ciekawym przypadkiem podejścia do sprawy mieszkań. Coś wiem na
> ten temat, ale pewnie wiele mógłbym się jeszcze dowiedzieć.

A co wiesz?

>>> Będę zatem twierdził ponad wszelką wątpliwość, że w PRL gazety były
>>> tanie. Gdzie popełniem błąd?
>>
>> W porównywaniu rzeczy o cenach sterowanych i dodatkowo bez odniesienia
>> do lini bazowej czyli pewnego koszyka niezbędnych wydatków.
>
> Przecież cały czas odnoszę się do strerowania. Sprytnego sterowania
> -- by po zakupie dóbr niezbędnych (jedzenia) niewiele zostawało.
> Ten koszyk był jak to u Czerwonego Kapturka -- nie mieściły się
> w nim dobra trwałe, tylko samo jedzenie dla babci.

Dobra trwałe były limitowane i małodostępne (w sensie mozliwości wejscia
w posiadanie). Tak to też przecież działało. Ale ta ograniczona
dostepność nie wynikała w zasadzie z ceny.

>> Nastała nowa rzeczywistość a ona tkwi w poprzedniej. Bo wtedy się
>> nie wylatywało za np. wyjście w czasie pracy i załatwianie prywatnych
>> rzeczy, a prace mieli wszyscy, no to oczywiste, że tamten system był
>> lepszy.
>
> To też są mity. Pracy nie mieli wszyscy (już o tym pisałem, z podaniem
> danych GUS). A nade wszystko nie mieli sensownej pracy. Z fabrykami PRL

No ale takie mity pokutują a mówimy w sumie o sentymentach.

> zetknąłem się już na studiach, a incydentalnie nawet wcześniej. Robotnik
> przychodził na szóstą, nie mógł się spóźnić, bo listę obecności od razu
> zabierały kadry do siebie. Na bramie stała staż przemysłowa i pilnowała,
> by nikt nie łaził w te i wew te. Potem siedział taki na ławeczce albo
> snuł się po hali, bo roboty dla wszystkich zwykle nie było. To mnie
> dołowało najbardziej -- kraj ledwie dycha, gospodarka się sypie, ludzie
> by mogli coś robić, nawet pieniądze biorą, ale nikt nie jest w stanie im
> pracy zorganizować i ogarnąć jakoś tego burdelu.

Na poźniejszym etapie było to MZ juz zwyczajnie nie mozliwe, bo ta
mentalność, która przebija się właśnie też w sentymentach powodowała to,
ze przeciez ci pałętający się ludzie uważali to za jakąś normę. Czy się
pałętali czy nie, mieli tyle samo płacone. Zagoniłbyś (zorganizował) do
roboty, nie sądzę, że przypadłoby to wszystkim do gustu.

> To w tej "nowej rzeczywistości" mógłbym wyjść z pracy i coś "załatwić",
> nikt mi złego słowa by nie powiedział. Na szczęście teraz nie trzeba

To zalezy od charakteru pracy i stanowiska. Januszów biznesu jest na
pęczki a to tylko jeden aspekt.

> "załatwiać". Przychodzę i wychodzę w godzinach, które mi odpowiadają,
> mogę pracować w domu. Ale ja wytwarzam coś, co ma wartość, za to dostaję
> pieniądze, a nie za dupogodziny.

I to tez może nie wystarczyć, szczególnie jeśli pracujesz w jakimś
korpo. Bo są reguły, których istotę osoba wytwarzająca wartość rozumie,
ale jego koledzy na nieco niższych stanowiskach juz mogą nie rozumieć.

>> A kombinatorzy i inni oczywiście tez byli i było tego z oczywistych
>> względów więcej.
>
> Z nieoczywistych względów czuli się lepsi. Przeważnie wierzyli, że
> udało im się w tym systemie urządzić dzięki nadzwyczjnym zdolnościom.
> Zapewne nie myśleli o tym, że inni też znają know-how zostania
> "prywatną inicjatywą", jednak się tym brzydzą. Bo to wymagało akceptacji
> status quo. Długo by o tym mówić, ograniczę się do jednego. Ambitny
> absolwent chemii, pragnący zajmować się polimerami, nie będzie zachwycony
> perspektywą łupania przez dalszą część życia szczotek do mycia wanny na
> zdezelowanej wtryskarce. Nawet za kasę pozwalającą mu patrzeć z pogardą
> na otaczających go "proli". A może zwłaszcza wtedy.

Prawda i dobry przykład. I to się zresztą (te cwaniakowanie) rozrosło do
monstrualnych rozmiarów i w sumie nie bez racji zaczęto to wręcz widziec
jako pewną cechę narodową.

>> Oczywiście oczekiwanie, że tuż po studiach czy innej zawodówce ktoś
>> samodzielnie wynajmie sobie mieszkanie w rozsądnej lokalizacji to
>> kompletne nieporozumienie. Ale w wieku np. 30 lat?
>
> No więc właśnie oczekiwania są takie, że już *na* studiach.

Odnosłem wrażenie, że to raczej poźniej. Fakt, że mam dość ograniczony
krąg znajomych w takim wieku.

--
Marcin
.

MM